Przejdź do głównej zawartości

Epilog

 

Nie przestaję odczuwać głodu podróży. Przemieszczanie się od długiego czasu to moja obsesja. Interesuje mnie nomadyzm, właściwie ten podstawowy moment w historii rozwoju ludzkości, kiedy człowiek wędrowny stał się istotą osiadłą. Ta kluczowa chwila, która spowodowała taki a nie inny „zakręt” w dziejach naszej planety, w różny sposób przedstawiana była w wielu mitach i legendach, na ogół krytycznych wobec owej zmiany. Biblia określa, że była to kara za zbrodnię, jakiej dopuścił się brat wobec brata. Kain, a z nim cała ludzkość, skazany został na przywiązanie do ziemi i ciężką pracę za zabicie Abla – pasterza i nomady.

Archetypiczny mit ukazujący konflikt rolników i pasterzy jest obecny także w naszych czasach. Człowiek wędrowny mieszkańcowi miasta wydaje się zagrożeniem. Być może ma to związek z najazdami, grabieżami i mordami, jakich dopuszczały się „barbarzyńskie” hordy Hunów, Tatarów czy Mongołów setki lat temu.

Podświadomy lęk wobec obcych, który wciąż jest obecny w ludzkiej psychice (na przykład wobec Cyganów), to tak naprawdę strach przed samym sobą. Przed tym, co głęboko ukryte w każdym z nas. Nosimy w sobie piętno zbrodni Kaina, jednocześnie marzymy o niewinności Abla. Jesteśmy jednym i drugim zarówno jako gatunek, który ewoluował, jak i osobniczo, szukając bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo to daje wspólnota i osiadłe życie. W pewnych okolicznościach jednak dochodzi do rozbudzenia archaicznej, pierwotnej natury, głodu Drogi. Dzieje się tak na ogół wtedy, kiedy wyruszymy w podróż improwizowaną. Gdy zdani jesteśmy na samych siebie, nie wiedząc, czego możemy się spodziewać za zakrętem w obcym mieście, jaki pejzaż ujrzymy wychodząc z obcego lasu, mijając kolejne obce wzgórze, będąc w sytuacjach, kiedy zdobycie pożywienia czy wody to już nie rekonesans do najbliższego supermarketu – może odezwać się w nas pierwotny instynkt. Pierwsi ludzie czy to wędrując za pożywieniem i zwierzyną łowną, czy potem ze swymi stadami, musieli być w ciągłej, zwierzęcej czujności, która warunkowała ich przetrwanie. Doświadcza tego dziś większość podróżników przemierzających świat, doświadczałem i ja. W pewnym momencie to wieczne bycie tu – i – teraz, stykanie się z wciąż nowymi sytuacjami, które niejednokrotnie zmuszają do szybkiego podejmowania decyzji, staje się takim stanem psychiki, który trudno zaspokoić. Po każdym powrocie z podróży, nabraniu powietrza, pojawia się głód ponownej przygody. Ale nie jest to tylko przygoda. Fryderyk Nietzsche jest autorem określenia „fernenleben” oznaczającego miłość do tego co dalekie, odległe. Głód Drogi jest rodzajem tej „choroby”. Niejako przypomnieniem pierwszych ludzkich zachowań, sposobu życia, konstytuującego egzystencję. Wyruszając w daleką podróż możemy rozbudzić w sobie krew Abla.

W podróży nie szukam tylko samotności. Pociągają mnie archaiczne społeczności, które zachowały swój odwieczny sposób życia. Odwiedzałem Mongołów na stepach, mieszkałem z Beduinami na Saharze, docierałem do Papuasów, próbowałem poznać lepiej Aborygenów żyjących w północnej części Australii, szukałem śladów pierwotnych Indian żyjących na Ziemi Ognistej. Każda taka wizyta była dla mnie silnym przeżyciem emocjonalnym, jakbym spotykał się z własnymi, odległymi przodkami. Znajdowałem się w odległych kulturowo i cywilizacyjnie miejscach a spotkania z ludźmi tam żyjącymi uważam za swoje najważniejsze doświadczenia.

Komentarze

  1. Myślenie i percepcja, a w "cieniu" uczucia i intuicja. Przed czym uciekasz ?, umysł wybrał drogę, narzucił sercu. Ciekawe co tak naprawdę wybrałoby serce?. To też jest ciekawa droga, każdy zakręt przynosi super odkrycia. Szkoda, że to już koniec twojego bloga. Czekamy na następne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kai-Abel, diabel-aniol, czarownice(baba jaga) - dobra wrozka, krasnale - elfy...obojetnie z czym by "to" porownac przeciwnosci w nas sa obydwie. Pytanie tylko ktora "czesc" dokarmiasz swoja uwaga, energia...

    OdpowiedzUsuń
  3. Umysł- Nietzsche, Jung, Bachelard. Serce- Tao Kubusia Puchatka, Te Prosiaczka. Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Im dłużej pukam, tym mniej Prosiaczka jest w środku.W końcu ... przestałam pukać.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Lepiej mieć czasem złamane serce, niż nigdy nie poznać co znaczy naprawdę kochać .." Najważniejsze to nie robić niczego wbrew sobie i być przez chwilę szczęśliwym . pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. To bolesne- sie otworzyc, to bolesne rowniez odkryc, ze milosc dla kazdego cos innego znaczy...Wszystko ma swoj sens, wszystko przychodzi w odpowiednim czasie:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. O miłość i przyjaźń trzeba dbać... To takie proste, Przyjacielu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Znowu matrymonialnie sie zaczeło robic... Jak w zeszłym roku o tej porze na poprzednim blogu. Wtedy tez zaczelo się od Droga czy Wybranka? :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie przestaję odczuwać głodu czytania Twoich opowiesci:-)

    OdpowiedzUsuń
  10. ~ósmy cud świata30 stycznia 2009 12:36

    "Wracałem (...) tą samą drogą, jaką przybyłem. Mimo, że spojrzałem (...) w przepaść historii, nie miałem wcale uczucia, że wracam z innego świata. Nigdy jeszcze nie utwierdziłem się mocniej w kojącej pewności, że jestem obywatelem Ziemi, dziedzicem (...) nieskończoności".Z. Herbert "Barbarzyńca w ogrodzie".PS. Nadal sporo tu kobiet "na głodzie" ;) Pozdrawiam. Do następnego blogu.

    OdpowiedzUsuń
  11. semi16@buziaczek.pl3 lutego 2009 10:37

    zapraszam :) www.na-sam-szczyt.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziękuję.Każdy z nas na jakiejś "drodze".Osiadłej lub wciąż poszukującej.Człowieka w przestrzeni.

    OdpowiedzUsuń
  13. Trochę emigrowałem wiec mnie ostatnio nie było na necie . Dziś jednak z wielką przyjemnością przeczytałem Twoje ostatnie trzy rozdziały. Cóż, przyznaje iż masz talent do pisania, co poniekąd wzbudza moja zazdrość ponieważ mi tej zdolności stwórca nieco poskąpił :) Wracając do rzeczy w epilogu jest ciekawe Twoje nawiązanie do tzw. "mitu drogi" owego głodu poznania, osobistej konkwisty świata w którym żyjemy. Wg. mnie w tym kontekście owa forma przybiera postać podróży lecz docelowo jest sposobem na sprawdzenie czy poszukiwania samego siebie. Ale to tylko moje gdybania które generalnie nie mają większego znaczenia. Acha, życzę powrotu do zdrowia !!! Wbrew pozorom te tropikalne choróbska mijają jak katar trzeba na tylko trochę czasu - wiem to z autopsji.

    OdpowiedzUsuń
  14. ... nie wiem, jak ichnie komary, ale nasze, swojskie, najlepiej potraktować kapciem. etiopia - żywa, barwna w każdym calu opowieść o podróży. życzę powodzenia w kolejnych. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Mało, mało, mało......Można by tak bez końca zatapiać się w twoich słowach....życie cudem jest....i Ty potrafisz to najlepiej wyrazić...pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  16. ja myślę, że On nie ucieka, tylko szuka... a kto szuka... więc powodzenia i nie daj sobie wmówić, że masz robić coś innego albo jakoś inaczej, bo to Twoje życie i tylko Ty masz prawo do decydowania o tym, jaki ono ma mieć kształt:)no...ale może nie mam racji, to przepraszam, jeśli kogoś uraziłam, bo nie chciałam...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót do stolicy

18.12.   Choć poprosiłem Matussalę, by mnie obudził o świcie, chyba zaspał. Wstałem jednak sam i już o 4.30 opuszczałem hotel. Przed zamkniętą bramą terminala tłum ludzi. O wiele więcej niż w Jinka i nie wyglądało to zbyt optymistycznie. Na placu stały minibusy, dalej większe autobusy. Kiedy otwarto bramę, tłum rozpoczął natarcie, wzniecając tumany duszącego kurzu. Doszedłem do wskazanego pojazdu. Nie było miejsc. Wszedłem do tyłu autobusu i ujrzałem małego chłopca w łachmanach, który zajmował dwa siedzenia. Na mój widok wskazał, że mogę je zająć. Chyba tak sobie dorabiał, być może każdego ranka, licząc na zapłatę. Dałem chłopcu swój nowiutki koc. Kiedy położyłem mu go na kolanach pomyślał chyba, że ma go pilnować. Grzecznie oparł na nim dłonie, patrząc wielkimi oczami. Dopiero, kiedy wziąłem koc i owinąłem go nim zrozumiał. Rozpromienił się. Poranki były tu chłodne; z pewnością był to bardzo przydatny prezent. Mój plecak powędrował na dach. Zanim  godzinę później ruszyliśmy z termin

W stronę Etiopii

Już przesądzone. Wyruszam 2 grudnia do miejsca, którego z powodu braku czasu nie dotarłem w rocznej podróży dookoła świata, jaką ukończyłem w czerwcu tego roku. Ten blog jest więc rodzajem aneksu do tamtego Roku Wędrującego Życia. Przez cały czas wędrówki prowadziłem blog ( http://brzoska.blog.onet.pl ), na który do momentu powrotu było ponad 150 000 wejść. Często to właśnie oraz komentarze dodawały mi sił, by iść dalej, mimo różnych przeciwności losu i chwilowych kryzysów. O ile Azję znam nieźle, szczególnie Indie, które odwiedzałem siedem razy w ciągu ponad 11 lat, w Afryce byłem raz, podróżując latem 2006 roku przez Maroko, Saharę Zachodnią do Mauretanii. Tam utknąłem na skraju pustyni w oazie Teizent oddalonej kilkadziesiąt kilometrów od najbliższego miasta - Atar. Spędziłem 8 dni z nomadami, co było niezwykłym, wspaniałym przeżyciem. Uczestniczyłem w ich codziennym życiu, stopniowo zyskując ich zaufanie i przyjaźń. Teraz czeka mnie przygoda w innej części Czarnego Lądu. Etiopia j

Wizyta w South Omo Research Center.

14.12.   Tym razem już od 3.00 rano zaczął zawodzić głos ortodoksyjnego kapłana i miałem po spaniu. Ola wyszła o świcie by zdążyć na autobus do Konso, ja zmuszony byłem do 9.00 wysłuchiwać śpiewów. Zjadłem śniadanie i poszedłem na długi spacer. Tym razem na północny wschód w kierunku wzgórz.   Zanim wyszedłem poza miasto, mijałem się z odświętnie ubranymi ludźmi najwyraźniej wracającymi z kościoła. Czyżby byli tam od samego początku? Od 3.00 rano? Znalazłem się wśród wzgórz i pól, ale tą błogą ciszę zakłócił mi chłopiec z przyklejonym do ust „you! you!”, który na widok mnie wybiegł z podwórka chaty i towarzyszył mi przez kawał drogi. Nic do siebie nie mówiliśmy. Kiedy usiadłem na pniu zwalonego drzewa, by chwilę nasycić się widokami i uzupełnić notatki, obserwował mnie jakiś czas, kręcił się wokół, w końcu znudzony wrócił do domu. Idąc dalej ścieżką, starałem się niepostrzeżenie mijać schowane wśród drzew i krzewów chaty.         Obszedłem spory teren i znalazłem się na pery