Przejdź do głównej zawartości

W stronę Etiopii

Już przesądzone. Wyruszam 2 grudnia do miejsca, którego z powodu braku czasu nie dotarłem w rocznej podróży dookoła świata, jaką ukończyłem w czerwcu tego roku. Ten blog jest więc rodzajem aneksu do tamtego Roku Wędrującego Życia. Przez cały czas wędrówki prowadziłem blog (http://brzoska.blog.onet.pl), na który do momentu powrotu było ponad 150 000 wejść. Często to właśnie oraz komentarze dodawały mi sił, by iść dalej, mimo różnych przeciwności losu i chwilowych kryzysów.

O ile Azję znam nieźle, szczególnie Indie, które odwiedzałem siedem razy w ciągu ponad 11 lat, w Afryce byłem raz, podróżując latem 2006 roku przez Maroko, Saharę Zachodnią do Mauretanii. Tam utknąłem na skraju pustyni w oazie Teizent oddalonej kilkadziesiąt kilometrów od najbliższego miasta - Atar. Spędziłem 8 dni z nomadami, co było niezwykłym, wspaniałym przeżyciem. Uczestniczyłem w ich codziennym życiu, stopniowo zyskując ich zaufanie i przyjaźń. Teraz czeka mnie przygoda w innej części Czarnego Lądu. Etiopia jest niezwykle zróżnicowana kulturowo. fascynuje swoimi kościołami koptyjskimi wykutymi w skale, które znajdują się na północy oraz niezwykłymi plemionami żyjącymi tak samo od zarania dziejów na południu tego kraju. Nie będę Wam opisywał samej Etiopii, bo przecież jeszcze tam nie byłem, ale odsyłam do strony internetowej w języku polskim jej poświęconej: http://www.etiopia.pl/

Priorytetem w tej podróży będzie wizyta na południu, w Dolinie rzeki Omo. Odczuwam silną potrzebę kontaktu z ludami, których styl życia niewiele ulega przeobrażeniom. W Roku Wędrującego Życia największe wrażenie zrobiło zetknięcie się z przedstawicielami plemion Papui, zachodniej części wyspy, należącej do Indonezji. Nie zapomnę wzroku ludzi, którzy w pewnym sensie reprezentują nas, "cywilizowanych". A właściwie nasze dziedzictwo sprzed setek tysięcy lat. Kiedy o nich myślę, robi mi się błogo na duszy, bo to daje mi poczucie, iż wszyscy jesteśmy blisko spokrewnieni, mamy tą samą historię, tych samych przodków. Patrząc w oczy tych ludzi jakby odzywały się we mnie jakieś archetypiczne odczucia. To na prawdę wzruszające...

A w Etiopii odkryto przecież szkielet naszej pramatki - Lucy - liczący ponad 3 miliony lat!

 

Na swoim pierwszym blogu (http://brzoska.blog.onet.pl) zamieściłem prócz relacji z podróży - wiele zdjęć. Te z wcześniejszych wypraw w folderach z nazwami krajów, ostatni, dziesiąty zawiera trochę zdjęć zrobionych pomiędzy 2007 a 2008 rokiem.

Z podróży przywiozłem sporo materiału. Oprócz zdjęć także 40 godzinnych kaset video oraz dziennik z podróży. Jestem w trakcie przepisywania go do komputera, jeszcze nie ruszyłęm filmów, bo wciąż brakuje mi czasu, ale przygotowałem już prezentacje zdjęciową. Odbyło się już kilka pokazów, najbliższy 27 i 28 października w Auli Akademickiej poznańskiej ASP przy Al. Marcinkowskiego 29. kolejny 4 listopada w galerii BWA w Bielsku Białej.

Zapraszam na swoje blogi oraz na pokazy! 

Komentarze

  1. ~ósmy cud świata1 grudnia 2008 05:10

    Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. Sławek! Ale Cię dopadło ;) Skoro continuum to i ja powtórzę: uważaj na siebie, miej umysł otwarty, zmysły czujne, serce wrażliwe .... i pisz do nas - jeśli to tylko będzie możliwe. Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale szczesciarz z ciebie! Taka brzydka pogoda a ty sloncem bedziesz sie cieszyl. Fajnie ze znowu bedziemy czytac o twoich przygodach. Bo bedziesz pisał?

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwaga techniczna: mozesz "cos" zrobic z komentarzami - nie wyswietlaja sie w calosci, tlo jest wkurzajace Mozesz to zmienic? Plizzz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Spróbuj klikać w ich pierwszą od góry linijkę, wtedy otworzy się nowe okno z całym tekstem. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót do stolicy

18.12.   Choć poprosiłem Matussalę, by mnie obudził o świcie, chyba zaspał. Wstałem jednak sam i już o 4.30 opuszczałem hotel. Przed zamkniętą bramą terminala tłum ludzi. O wiele więcej niż w Jinka i nie wyglądało to zbyt optymistycznie. Na placu stały minibusy, dalej większe autobusy. Kiedy otwarto bramę, tłum rozpoczął natarcie, wzniecając tumany duszącego kurzu. Doszedłem do wskazanego pojazdu. Nie było miejsc. Wszedłem do tyłu autobusu i ujrzałem małego chłopca w łachmanach, który zajmował dwa siedzenia. Na mój widok wskazał, że mogę je zająć. Chyba tak sobie dorabiał, być może każdego ranka, licząc na zapłatę. Dałem chłopcu swój nowiutki koc. Kiedy położyłem mu go na kolanach pomyślał chyba, że ma go pilnować. Grzecznie oparł na nim dłonie, patrząc wielkimi oczami. Dopiero, kiedy wziąłem koc i owinąłem go nim zrozumiał. Rozpromienił się. Poranki były tu chłodne; z pewnością był to bardzo przydatny prezent. Mój plecak powędrował na dach. Zanim  godzinę później ruszyliśmy z termin

Spacery w korytach rzek

16.12.   Rano postanowiłem zrobić sobie długi spacer poza Arba Minch. Minąłem bazar i poszedłem na południowy wschód. Wielkie marabuty wysoko krążyły nad miastem lub obsiadały drzewa.       Przeszedłem przez most nad wyschniętym korytem rzeki. Tylko przez kawałek kamienistego dna płynęła woda. Było jej wystarczająco dużo i kilkoro dzieci pluskało się w niej. Czasem po drodze słyszałem zaczepliwe zawołania w swoją stronę. Głównie ze strony grupek studentów idących w kierunku swojej uczelni. Zszedłem z mostu i ruszyłem po kamieniach w stronę drzew. Tu także spacerowały dostojne marabuty.     W końcu pozostała tylko przyroda i ja.   Wspaniały spokój. Szedłem długo po obłych, suchych kamieniach. Ślady na krzewach i drzewach wokół dawały wyobrażenie, że w porze deszczowej płynie tu całkiem wartka woda. Co chwila gdzieś z boku wylatywały spłoszone ptaki.   Natknąłem się na niewielkie stado pawianów. Małpy piły wodę w kałuży. Na mój widok wolno zeszły w zarośla.   W innym miejsc

Wizyta w South Omo Research Center.

14.12.   Tym razem już od 3.00 rano zaczął zawodzić głos ortodoksyjnego kapłana i miałem po spaniu. Ola wyszła o świcie by zdążyć na autobus do Konso, ja zmuszony byłem do 9.00 wysłuchiwać śpiewów. Zjadłem śniadanie i poszedłem na długi spacer. Tym razem na północny wschód w kierunku wzgórz.   Zanim wyszedłem poza miasto, mijałem się z odświętnie ubranymi ludźmi najwyraźniej wracającymi z kościoła. Czyżby byli tam od samego początku? Od 3.00 rano? Znalazłem się wśród wzgórz i pól, ale tą błogą ciszę zakłócił mi chłopiec z przyklejonym do ust „you! you!”, który na widok mnie wybiegł z podwórka chaty i towarzyszył mi przez kawał drogi. Nic do siebie nie mówiliśmy. Kiedy usiadłem na pniu zwalonego drzewa, by chwilę nasycić się widokami i uzupełnić notatki, obserwował mnie jakiś czas, kręcił się wokół, w końcu znudzony wrócił do domu. Idąc dalej ścieżką, starałem się niepostrzeżenie mijać schowane wśród drzew i krzewów chaty.         Obszedłem spory teren i znalazłem się na pery