Na lotnisku w Addis Abebie wylądowałem w nocy 2 grudnia. Kupiłem wizę za 20 dolarów i taksówką za 90 birrów (równowartość 9 dolarów) dotarłem ciemnymi, ponurymi ulicami do centrum. Pogoda wydawała się idealna: trochę poniżej 20 stopni Celsjusza. Najbardziej popularne w przewodniku miejsce z powodu tanich hoteli to Piaza. Pytałem w dwóch hotelach oferowanych przez Lonely Planet: Wutma oraz leżące naprzeciw niego Baro, niestety nie było wolnych pokoi. Poza tym ceny wzrosły znacznie i doba kosztowała w obu przypadkach 95 – 100 birrów, czyli ponad 30 złotych. Przyzwyczajony do azjatyckiej taniochy, dla mnie było to sporo. Poszedłem w górę ciemnej ulicy i znalazłem się na innej, bardziej gwarnej, z wieloma głośnymi klubami nocnymi, udekorowanymi migocącymi lampkami. Ulica grzechu z paradującymi w wyzywających strojach małoletnimi prostytutkami. Za dudniącym afrykańskim popem National Hotel, który wyglądał na miejsce rozrywki nie odpoczynku, bo za otwartymi drzwiami tłum ludzi w dymie papierosowym, wskazano mi uliczkę z rzekomym miejscem noclegowym. Rzeczywiście, hotelik. Ale na godziny. Pokój obskurny, lecz jak na cenę 35 birrów wystarczyło mi łóżko, możliwość zamknięcia się od środka; nie przeszkadzały puste opakowania po prezerwatywach porozrzucane po pokoju i totalnie improwizowane oświetlenie. Urągająca wszelkim normom toaleta w małym korytarzyku, używana była zarówno i czasem jednocześnie przez czarnoskóre nastoletnie prostytutki z pobliskiego klubu, podejrzanych typów i mnie – jedynego turystę w tym miejscu. Byłem nieczuły na zaloty dziewczynek; w tym kraju 20% miejskiej populacji zarażona jest wirusem HIV…
Wciskając się do śpiwora, nieumyty, bo akurat nie było wody, ze stoperami w uszach, zagłuszającymi dudnienie muzyki z zewnątrz, szybko usnąłem zmęczony długą podróżą.
Rano mogłem się w końcu umyć i zmieniłem pokój na nieco lepszy. Na wyczucie poszedłem do miasta mijając gwarny plac de Gaulle’a pełny biało niebieskich busów, taksówek, pasażerów, żebraków i sprzedawców wszelkiej tandety przy płocie z blachy falistej.
Doszedłem do ronda, za którym na wzgórzu zobaczyłem kopułę z krzyżem. Sprawdziłem w przewodniku: Katedra świętego Jerzego.
Ośmiokątna, neoklasyczna budowla znajdowała się w centrum niedużego parku otoczonego murem z czterema dużymi bramami. Wierni albo otaczali ją, całując schody, elementy drzwi, muru albo wznosili ręce do świętych obrazów umieszczonych w oknach.
Żebraków oczywiście także całe szwadrony, jak na ulicach. Niezwykła nabożność, właściwa prawosławiu. Bo kościół etiopski to kościół ortodoksyjny. Wokół na betonowych ławkach ludzie chronili się w cieniu drzew przed słońcem, które coraz mocniej grzało. Sympatyczne, spokojne miejsce. Do środka można było wejść jednymi z 4 drzwi; reszta nie była przeznaczona dla wiernych. Zdjąłem buty i wszedłem. Boki oddzielone kotarami, przez szpary których dojrzałem zawodzących starców w białych szatach, trzymających ozdobne wielkie krzyże i lekko się kołyszących przy uderzeniach bębnów i metalowych kołatek. Ich śpiewy przypominały tybetańskie mantry. Niezwykłe i bardzo uduchowione. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego żaden z obchodzących świątynię wiernych nie wchodzi do środka, zatrzymując się jedynie na progu i zerkając na słabo widoczny w środku ołtarz z obrazem świętego Jerzego. Jakby byli bardzo onieśmieleni świętością tego miejsca.
Kiedy usiadłem w cieniu na ławce, pojawił się obok mnie młody, szczupły chłopak o wielkich oczach. Dobrze znał angielski i zaproponował, że pokaże mi miasto. Zgodziłem się, choć przez moment przebiegła mi myśl, że to naciągacz. Yohannis wpierw zaprowadził mnie na bazar. Merkato nazywane jest największym bazarem w Afryce. Jak powiedział mój przewodnik, jeśli ktoś zgubiłby skarpetkę lub buta, z łatwością mógł tam dokupić coś do pary. Poza tym mówi się, że asortyment produktów dostępnych tutaj to szeroka gama od gwoździa, poprzez kałasznikowa po wielbłąda. To miejsce okazało się bardzo chaotyczne, niezbyt czyste, bardzo gwarne i… zaskakujące niemal na każdym kroku.
Mój umysł szukał analogii, pierwszych podsumowań poznawanej już stolicy Etiopii: coś z Kathmandu, z Ułan Bator, ale przede wszystkim większych miast Mauretanii. W całym tym gwarze jedna rzecz najbardziej mnie cieszyła: kierowcy licznych pojazdów, szczególnie niebieskich minibusów marki toyota i taksówek – starych ład i fiatów 124, nie nadużywali klaksonów.
Potem znaleźliśmy się w ciemnej spelunce z kilkoma gośćmi. Pijalnia „tedżu” – alkoholowego napoju z miodu, jak powiedział Yohannis. Pomarańczowy płyn pito z małych buteleczek przypominających aptekarskie kolby. Zamówiliśmy. Mocny zapach wina, smak także. Po pierwszych buteleczkach zamówiliśmy drugie, przy niemym zainteresowaniu ze strony kilku obecnych smakoszy i młodej obsługi. Podobno wieczorami spelunka zapełnia się, że trudno znaleźć wolne miejsce na jednej z ławeczek.
Było coś pociągającego w tym ponurym, ciemnym miejscu. Gdyby podawano tu mocniejsze trunki, na przykład absynt, byłoby jeszcze lepiej! Okazało się, że cena buteleczki jest śmiesznie niska; w przeliczeniu na polską walutę kilkadziesiąt groszy!
Lekko podchmieleni wyszliśmy na światło i Yohannis zaprowadził mnie do innego ukrytego przez turystami miejsca – niedużej restauracji, gdzie podawano pyszne „fasting food” na bazie placka zwanego tu „injera”. Przyniesiono nam na wielkiej aluminiowej tacy szary płat placka konsystencji świńskiej skóry a na nim kilka kolorowych kupek sosów na bazie warzyw. Jadło się rękami, a właściwie jedną, prawą, urywając kawałek i nabierając nim sosu.
Bardzo dobre, szczególnie z piwem marki St. George!
Nauczyłem się najważniejszego słowa, które w każdym kraju warto znać, bo otwiera to wiele serc i drzwi: w Etiopii „dziękuję” to „amesegenalo”. Z łatwością przyszło mi zapamiętanie formuły wypowiadanej przy przywitaniu: „selam”, bo brzmi podobnie do tego, jak witają się Arabowie i Muzułmanie.
Zależało mi na odwiedzeniu Muzeum Narodowego i obejrzeniu szczątek Lucy. Ruszyliśmy na północny wschód miasta. Yohannis nie chciał wchodzić i umówiliśmy się po godzinie przed bramą główną.
Zbiory Muzeum zróżnicowane. W najniższej jego części prehistoria, głównie szczątki prehistorycznych zwierząt i hominidów, wśród nich te najważniejsze. Najbardziej kompletny, kobiecy szkielet ludzkiego przodka znaleziono w etiopskiej depresji Afar w 1974 roku. Donald C. Johanson na cześć piosenki Beatlesów nazwał swoje liczące 3,2 miliona lat znalezisko „Lucy”, ale Etiopczycy wolą nazywać ją „Dinknesh”, czyli „Wspaniała”. Jej mózg nie był większy niż szympansa a wprost zaledwie nieco ponad metr. Chodziła już jednak na dwóch nogach.
Odczuwałem wielkie wzruszenie na widok leżących pod szkłem kości oraz rekonstrukcji całej jej sylwetki w gablocie obok. Silny związek z prehistorią. Odzywała się we mnie jakby odległa pamięć. Trudna do opisania więź. Przyglądałem się jej piszczelom, żebrom, szczęce, próbując sobie wyobrazić, jak żyła, jak wyglądała. O czym śniła? Czy w ogóle śniła? Czy kochała?
Wyżej sala poświęcona nowszej historii Etiopii: paradne stroje i sprzęty, malarstwo religine, a na samej górze znów odleglejsza historia i sprzęty używane przez plemiona zamieszkujące tereny Etiopii.
Wróciliśmy na de Gaulle Square, gdzie próbowałem w kafejce internetowej otworzyć swoją pocztę. Dwie godziny bezskutecznych zmagań. Łącza telefoniczne, na jakich pracuje etiopski Internet nie dały rady otworzyć onetu. Nieco lepiej było z hotmailem, ale kiedy już zacząłem pisać, zabrakło prądu… W pobliżu znajdowała się cukiernia oblegana przez „maszkytnych” Etiopczyków. Pyszna, mocna, aromatyczna „buna”, czyli kawa, którą zamówiłem bez cukru. Na szczęście, bo ciastko do niej o nazwie „bahlava” szczególnie było słodkie.
Pożegnałem się z Yohannisem. Nie omieszkał spytać mnie o pieniądze na minibus do domu, choć przez cały dzień byłem jego sponsorem. Ale jak się przekonam niebawem, Etiopia żebraniem stoi. Odwiedziłem jeszcze okolicę Katedry. Wokół tłum ludzi. Głos kapłana jakby ostro besztającego zebranych unosił się nad świątynią z głośników. Msza trwała na zewnątrz: przed wejściem dla wiernych ustawiona mównica, przed nią kilka rzędów krzeseł. Ale najwięcej ludzi było wokół świątyni na ławkach i przed bramami.
Nagrzane w południe powietrze zaraz po zachodzie słońca mocno się ochłodziło i nieco zmarzłem. Ludzie na ulicach poubierani w ciepłe kurtki i czapki. Aż tak tragicznie nie było!
Zaczepiany przez żebrzące w łachmanach dzieci i naćpanych, nadzwyczaj przyjaznych rasta – chłopców wróciłem do mojego pokoju, wcześniej pytając, czy zwolniło się coś w Baro Hotel. Niestety nie.
Poznałem nazwę miejsca, w którym przychodziło mi spędzić drugą noc: „Stegereda”, co w języku „amaric” oznacza kwiat. Nie mogłem się też wykąpać w National Hotel i absolutnie nie była to kwestia ceny. Po prostu w mieście nie było znów wody. Na szczęście miałem zapas butelkowej, kupionej w mieście.
super zdjecia. pozdrawiam raz jeszcze
OdpowiedzUsuńSwiat jest taki piekny!Wspaniale przezycia czulam sie jak bym tam byla.Ludzie na swoj sposob ma pewno bardziej zadowoleni z zycia niz nie jeden obywatel Europy.
OdpowiedzUsuńświetnie się czyta i ogląda.pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńexstra,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! Zwiedzałem trzy dni Addis Abebę ale dopiero wyprawa na południe Etiopii mnie powaliła! Szalenie ciekawy kraj,niesamowici ludzie!
OdpowiedzUsuńJak w Polsce byłoby trochę cieplej /jak w Etopii/ to nasze toalety i bazar wyglądałyby tak samo, albo jeszcze gorzej.
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst, czuję się jakbym była razem z tobą : ), a zdjęcia wspaniałe.
OdpowiedzUsuńbyłam , widziałam i wróciłam z pięknymi wrażeniami. Północ różni się od Południa, ale i tu i tam jest pięknie. pozdrawiam i polecam, ale tylko dla wytrawnych podróżników, którzy znioą dość ciężkie warunki.Alicja
OdpowiedzUsuńbardzo interesujący artykuł. proszę o więcej podobnych :)
OdpowiedzUsuńSuper fotki, świetne opisy . Super!
OdpowiedzUsuńzabieram się z tobą na następną wyprawę!!!!
OdpowiedzUsuńSUPERZazdrosć mnie bierze i łaza w oku sie kręci :)Takie podróze sa najwspanialsze = jedziesz gdzieś , gdzie nie wiesz czego sie możesz posdziewac . Tak zwiedziłem cala Tajlandie , Kenie , kilka krajów Europy Teraz zamierzam zwiedzić Wietnam i Indie Pozdrawaim
OdpowiedzUsuńSuper. Można by z tego reportażu zrobić wspaniały film. Pozdrawiam i proszę o więcej informacji.:)
OdpowiedzUsuńSławek chciałabym pojechać z Tobą na taką wpaniała wyprawę.:)
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawa relacja,też chętnie bym zwiedził
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta i świetne zdjęcia , dziękuję i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKUL
OdpowiedzUsuńNie rozumiem dlaczego to tylko ten nie dobry w Afryce Polish ludzie zawsze pogląd i tez mam w tutaj.l tu i tam to kultura i mentality.Tylko nastepne w ten tak samo kraj pokasz ten bardzo bogaty i mieskasz.
OdpowiedzUsuńEtiopejska opowiesc szokujaca.Brawa dla opowiadajacego
OdpowiedzUsuńSuper opis, super zdjęcia. Pozdrowienia;)
OdpowiedzUsuńopowiadanie bardzo wciagajace, czułam się jakbym czytała kolejny rozdział ksiazki... pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWspaniały opis, śliczne zdjęcia , wprost chłonie sie tę atmosferę. Masz Sławku talent, nie marnuj go.Pozdrawiam serdecznie i będe czekać na następne reportaże.
OdpowiedzUsuńDziękuję za swietną ucztę opisową i wzrokową.Pozdrawiam z lezką w oku.
OdpowiedzUsuńCzesc.Bardzo dobre, dodaje do ulubionych.Dzieki.
OdpowiedzUsuńCoś wspaniałego dla mnie,który nie wychyla nosa poza swoje miasto,takie opisy podróży dają pewne wyobrażenie,(jak tam jest).TAK TRZYMAJ.
OdpowiedzUsuńSwietne tak trzymaj dobry material. Bylem na wszystkich kontynentach !!!! ale w Etiopi jeszcze nie
OdpowiedzUsuńPrzeczytajcie " HEBAN" Ryszarda Kapuścińskiego
OdpowiedzUsuńświetny artykuł-bardzo wciągający-czułam że tam jestem-pozdrawiam i życzę kolejnych udanych wypraw!
OdpowiedzUsuńraptem jedna na pięć to nie tak żle 80%szans ze będzie ok tyle że każdy rozsądny pracuje w jednorazówkach no ale jak dla kogoś 3dychy za pokój jest drogo to poprostu go niestac to musi powydziwiać że niby taki ostrożny i prawowity
OdpowiedzUsuńBardzo trafne zdjęcia, oddające klimat miejsca. Mnie zafascynowała pogoda życia Tych ludzi, tak bardzo innaczej żyjący niż my tu. Zawsze warto chociaz przez chwilę BYĆ TAM.
OdpowiedzUsuńNaprawdę ciekawy artykuł i zarazem świetne zdjęcia oddające czytelnikowi doskonale klimat życia jaki tam wiedzie społecznośc ludza. Ja mogę tylko podziękować Bogu że tam nie mieszkam... bowiem może to i ciekawa przygoda ale życie w takich warukach naprawdę ujmuje egzystencji ludzkiej. pozdrawiam i dziękuję za podzielenie się z internautami swoimi doświadczeniami.
OdpowiedzUsuńCzorni są przystosowani do życia na równiku a pchają się na północ gdzie potrzeba (mniejsze naświetlenie) białej skóry (witD) i wąskich nosów (ogrzewanie powietrza) - i u wielu te szczęki jak u pierwotnych małpoludów. A ilu wśród nich jest noblistów, światowej klasy naukowców?Daleko od równika w cierpieniu (naturalna selekcja) ludzie ewoluowali do białej skóry, a taki ciemnoskóry w kilka sekund to zepsuje. Zniszczy białą skórę którą tak lubi, to co się urodzi nie będzie już białe. Nie będzie mlecznobiałej skóry, słonecznych włosów, oczu koloru nieba.Ciemne sporty zapładniają białe, a biali im płacą (kupują bilety, reklamowe produkty, becikowe) i biją brawo. Robią z nich gwiazdy programów.
OdpowiedzUsuńMurzynno są przystosowani do życia na równiku a pchają się na północ gdzie potrzeba białej skóry (witD-odporność, mocne kości) i wąskich nosów (ogrzewanie powietrza)-i u wielu te szczęki jak u pierwotnych małpoludów. A ilu wśród nich jest noblistów, światowej klasy naukowców?Sam czarny uważa, że białe jest lepsze chce mieć białą żonę, ale to co się urodzi nie będzie już białe zniszczą białe geny.
OdpowiedzUsuńFu! Ale syf! Nie taniej pojechać do Rosji albo na Ukrainę? Ja tam wolę plażę, zimne drinki, cieple morze. Jechać 10 tys. km, żeby olgądać bazary, nastoletnie prostytutki zarażone HIV?!
OdpowiedzUsuńNiezwykłe zdjęcia, brawo. Tak wygląda prawdziwe życie Etiopii, o którym nie wielu słyszało, a Ty miałeś okazję tego doświadczyć, zazdroszczę, ale też gratuluję odwagi.Kiedy 20 lat temu odwiedziłam W.Brytanię zapytałam mojego Boga czemu się urodziłam w Polsce, by kilka lat później odwiedzając Mongolię i Związek Radziecki powiedzieć Jemu dziękuję, że urodziłam się w Polsce.
OdpowiedzUsuńniezwykłe miejsce wyklucza zrobienie zwykłych zdjęć
OdpowiedzUsuńZapraszam na bazar przy dworcu PKS "Stadion" w Warszawie. Podobne widoki. Po co jezdzić tysiące kilometrów i oglądać zarażone HIV prostytutki, bazary, biedę? Bo to inna, "malownicza bieda" oglądana oczami zamożnego bialego estety ze świata Zachodu.
OdpowiedzUsuńMyślę, że celem wyprawy Sławka nie było oglądanie biedy i trudnych warunków życia mieszkańców Etiopii. Bo choć lubi on patrzeć, tak naprawdę szuka raczej tego, co ukryte dla oczu ( jego własnych oczu(-; ).Dołączam się do wszystkich głosów uznania i podziwu, pozdrawiam serdecznie w Nowym Roku.
OdpowiedzUsuń