Przejdź do głównej zawartości

Pożegnanie z Etiopią

19.12.

 

Rankiem przeniosłem się do Baro Hotel, gdzie wziąłem gorący prysznic – pierwszy od wielu dni.

W Addis Abeba było o wiele chłodniej niż na południu. Odwiedziłem kafejkę internetową, gdzie sieć działała nieco lepiej niż w czasie poprzedniej mojej wizyty w stolicy. Niestety, kiedy zacząłem pisać maila, brakło prądu...

Drogi pełne biało – niebieskich minibusów i taksówek. W odwiedzonych sklepach muzycznych kupiłem kilka płyt CD z tradycyjną muzyką etiopską: dwie ze śpiewami muzułmańskimi, jedna z ludową muzyką instrumentalną, gdzie wykonawca grał na flecie, jedna z reggae wykonywanym w języku aramejskim przez popularnego wśród młodzieży muzyka o nazwisku Eyob Mekonen, którego kilkakrotnie słyszałem w autobusach. Czasem przypominał Marleya. Obszedłem ponownie Merkato pełne ludzi. Na głównej ulicy sprzedawcy warzyw i owoców. Gwar i śmieci. Skręciłem w boczną, wyboistą uliczkę nad którą na sznurach rozwieszano mokre rzeczy. Przy slumsowych zabudowaniach kobiety i dziewczyny robiły pranie. Ludzie przerywali swoje czynności by mnie sobie obejrzeć. Dalej po bokach drogi rozłożyli się sprzedawcy węgla drzewnego. W końcu znalazłem się w miejscu, gdzie w małych budach sprzedawano płaty skór, obok buty. Zainteresował mnie mężczyzna lakierujący sprayem obuwie. Narzędzia, artykuły metalowe, potem szeroka, remontowana droga pełna maszyn oraz kurzu, przy której sprzedawano… mięso.

Poszedłem na południe dochodząc do Meskal Square. W przewodniku znalazłem informacje, że dalej znajduje się kilka indyjskich restauracji, ale nie znalazłem ich. Ta część miasta okazała się bardziej reprezentacyjna i bogatsza niż Piassa. Zjadłem obiad i wróciłem w okolice hotelu. Odwiedziłem znów Katedrę świętego Jerzego. Tam oczywiście mnóstwo wiernych i msza odbywająca się przed świątynią.

Po całym dniu spędzonym w mieście, wróciłem do hotelu kiedy zaczęło robić się ciemno. Położyłem się wcześniej, bo zaczynałem dziwnie się czuć.

 

 

20.12.

 

Tej nocy często się budziłem. Rano miałem gorączkę; odczuwałem silny ból głowy, oczu i mięśni. Do tego jeszcze biegunka. Złapałem grypę?

W pobliżu Merkato kupiłem trzy płaskie chleby z ciemnej mąki. Sprzedawano je z worków foliowych rozłożonych wprost na brudnej ziemi. Wokół mnóstwo ludzi, smród spalin i cuchnące śmietniska.

Cieszyłem się, że wracam do Polski. Etiopia generalnie mnie zmęczyła. Nieco zawiedli mnie ludzie, ich natręctwo. Uzupełniłem notatki i przed południem oddałem klucz od pokoju w recepcji, pozostawiając w magazynku swój plecak.

Zrobiłem sobie spacer po Piassa, mimo ogólnie złego samopoczucia. Pomyślałem, że to być może z powodu zimna w nocy, że to jedynie jakieś przeziębienie, ale z godziny na godzinę opuszczały mnie siły.

Próbowałem szczęścia z Internetem, na darmo. Obszedłem okolice Piassa, oglądając witryny licznych sklepów jubilerskich i po 15.00 wróciłem do hotelu, zmęczony gwarem ulicy. Na szczęście było tam gdzie odpocząć. Przy wejściu do korytarza stoliki i kilka krzeseł oraz kanapa, na którą padłem. Zjadłem ryż z warzywami i dotrwałem do wieczora. Na lotnisko dojechałem minibusem.

 

Kilka dni później, kiedy wydawało mi się, że grypa minęła, nagle dostałem bardzo wysokiej gorączki. Po paru dniach lekarz stwierdził grypę, ale utrzymywała się zbyt długo i dopiero kiedy poczułem się nieco lepiej skontaktowałem się z poznańską Kliniką Chorób Tropikalnych. Kiedy lekarz usłyszał, jakie miałem objawy i skąd wróciłem nakazał mi od razu stawić się w szpitalu. Badania krwi, moczu, kału, rentgen płuc, USG i pierwsze sugestie: podejrzenie malarii. Do tego jeszcze zapalenie płuc oraz powiększona śledziona. Od razu mnie położono i w szpitalu pod kroplówką spędziłem 5 dni. Wyniki badań krwi dowiodły, że cierpiałem na gorączkę tropikalną – Dengę. W dodatku okazało się, że było to moje drugie zakażenie tą chorobą. Próbowałem przypomnieć sobie, czy miałem już podobne objawy. W 2000 roku miałem cierpiałem z powodu podobnych dolegliwości i wysokiej gorączki w Madrasie, 3 lata później podobnie czułem się będąc w Kalkucie. Prawdopodobnie to drugie było spowodowane Dengą. A chorobę tą na ludzi przenoszą komary, najczęściej ze zwierząt, przeważnie dzikich. Drugie zakażenie Dengą w 20% kończy się śmiercią – krwotokiem. Jak powiedział lekarz – miałem dużo szczęścia. Niestety przez co najmniej 2 lata nie mogę jeździć w tropiki. Trzeciego ukąszenia komara roznoszącego ten wirus mógłbym nie przeżyć.

 

Zatem muszę przełożyć plany ponownego odwiedzenia Papui latem tego roku. Bezpieczne wydają się „suche”, pustynne tereny, więc może uda się znów pojechać do Wadi Rum w Jordanii!

Komentarze

  1. ~czytelniczka;)30 stycznia 2009 10:28

    miło, że Pan opublikował zdjęcia i przeżycia z Etiopii. przyjemnie jest poczytać o czyichś podróżach, zobacz trochę innego świata przed komputerem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo interesujace!!!Przeczytalam z przyjemnoscia,oby wiecej takich opowiesci :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba już nigdy bym nie pojechała w takie miejsce..

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót do stolicy

18.12.   Choć poprosiłem Matussalę, by mnie obudził o świcie, chyba zaspał. Wstałem jednak sam i już o 4.30 opuszczałem hotel. Przed zamkniętą bramą terminala tłum ludzi. O wiele więcej niż w Jinka i nie wyglądało to zbyt optymistycznie. Na placu stały minibusy, dalej większe autobusy. Kiedy otwarto bramę, tłum rozpoczął natarcie, wzniecając tumany duszącego kurzu. Doszedłem do wskazanego pojazdu. Nie było miejsc. Wszedłem do tyłu autobusu i ujrzałem małego chłopca w łachmanach, który zajmował dwa siedzenia. Na mój widok wskazał, że mogę je zająć. Chyba tak sobie dorabiał, być może każdego ranka, licząc na zapłatę. Dałem chłopcu swój nowiutki koc. Kiedy położyłem mu go na kolanach pomyślał chyba, że ma go pilnować. Grzecznie oparł na nim dłonie, patrząc wielkimi oczami. Dopiero, kiedy wziąłem koc i owinąłem go nim zrozumiał. Rozpromienił się. Poranki były tu chłodne; z pewnością był to bardzo przydatny prezent. Mój plecak powędrował na dach. Zanim  godzinę później ruszyliśmy z termin

Spacery w korytach rzek

16.12.   Rano postanowiłem zrobić sobie długi spacer poza Arba Minch. Minąłem bazar i poszedłem na południowy wschód. Wielkie marabuty wysoko krążyły nad miastem lub obsiadały drzewa.       Przeszedłem przez most nad wyschniętym korytem rzeki. Tylko przez kawałek kamienistego dna płynęła woda. Było jej wystarczająco dużo i kilkoro dzieci pluskało się w niej. Czasem po drodze słyszałem zaczepliwe zawołania w swoją stronę. Głównie ze strony grupek studentów idących w kierunku swojej uczelni. Zszedłem z mostu i ruszyłem po kamieniach w stronę drzew. Tu także spacerowały dostojne marabuty.     W końcu pozostała tylko przyroda i ja.   Wspaniały spokój. Szedłem długo po obłych, suchych kamieniach. Ślady na krzewach i drzewach wokół dawały wyobrażenie, że w porze deszczowej płynie tu całkiem wartka woda. Co chwila gdzieś z boku wylatywały spłoszone ptaki.   Natknąłem się na niewielkie stado pawianów. Małpy piły wodę w kałuży. Na mój widok wolno zeszły w zarośla.   W innym miejsc

Wizyta w South Omo Research Center.

14.12.   Tym razem już od 3.00 rano zaczął zawodzić głos ortodoksyjnego kapłana i miałem po spaniu. Ola wyszła o świcie by zdążyć na autobus do Konso, ja zmuszony byłem do 9.00 wysłuchiwać śpiewów. Zjadłem śniadanie i poszedłem na długi spacer. Tym razem na północny wschód w kierunku wzgórz.   Zanim wyszedłem poza miasto, mijałem się z odświętnie ubranymi ludźmi najwyraźniej wracającymi z kościoła. Czyżby byli tam od samego początku? Od 3.00 rano? Znalazłem się wśród wzgórz i pól, ale tą błogą ciszę zakłócił mi chłopiec z przyklejonym do ust „you! you!”, który na widok mnie wybiegł z podwórka chaty i towarzyszył mi przez kawał drogi. Nic do siebie nie mówiliśmy. Kiedy usiadłem na pniu zwalonego drzewa, by chwilę nasycić się widokami i uzupełnić notatki, obserwował mnie jakiś czas, kręcił się wokół, w końcu znudzony wrócił do domu. Idąc dalej ścieżką, starałem się niepostrzeżenie mijać schowane wśród drzew i krzewów chaty.         Obszedłem spory teren i znalazłem się na pery