8.12.
Około 1.30 obudził mnie policjant. Usłyszałem pomruk silnika ciężarówki. Dobrze mi się spało i przez moment nawet chciałem zrezygnować ze wstawania i nocnej jazdy, ale jakoś się pozbierałem i w świetle latarki spakowałem rzeczy. Uścisnąłem na przywitanie rękę młodemu kierowcy i siedzącemu obok mężczyźnie, pożegnałem się z policjantem uderzeniem ramion i ktoś na wysokiej pace odebrał mój plecak. W szoferce było kilka ciężkich kartonów pod nogami ale jakoś upchnęliśmy się w środku. Powolna jazda po piasku i znów kołysanie na boki. Jechaliśmy tak, wpatrując się w drogę w świetle reflektorów i o 5.00 rano zatrzymaliśmy się przy jakimś ogrodzeniu. Pożegnałem się z mężczyznami, zapłaciłem żądane 50 birrów, podano mi z góry plecak i zostałem sam nie patrząc za wolno oddalającą się ciężarówką, by szybciej oswoić oczy w ciemnościach. Za ogrodzeniem stało kilka jeepów, ale nie była to jeszcze wioska. Ruszyłem po piasku w kierunku, skąd piały koguty, oświetlając drogę latarką. Niebo cudownie rozświetlały gwiazdy. Było ich nierealnie dużo, jak to bywa w miejscach o czystym powietrzu i z dala od miast. Podobny cud widziałem na indyjskiej pustyni Thar. Stałem tak z zadartą głową, w końcu zszedłem z piaszczystej drogi, minąłem jakieś chaszcze i znalazłem wystarczająco płaskiego miejsca, by rozbić namiot. Przespałem się ze 2 godziny, kiedy usłyszałem głosy ludzi w pobliżu. Gdy składałem namiot, obserwowała mnie mała grupka ciekawskich.
Do Turmi było już blisko. Zobaczyłem wpierw chatki z patyków o stożkowych dachach. Na początku osady znalazłem Tourist Hotel z dużym placem, na którym znajdowała się zadaszona restauracja. Pokoje w parterowych podłużnych budynkach pomalowanych na ciemnozielono po obu stronach placu i kuchnia w lepiance. Od razu złapałem dobry kontakt z młodą właścicielką tego interesu o imieniu Asafo. Na razie nie było wolnych pokoi, ale mogłem za 20 birrów rozbić namiot. Później Asafo zaproponowała, że mogę spać w jej pokoju, bo tam wystarczająco miejsca. Zostawiłem u niej plecak i wziąłem prysznic w – delikatnie mówiąc – prowizorycznej łazience. Buda z patyków i blachy falistej, ale woda, która sączyła się z zardzewiałego sitka była ciepła. Oszczędzę wam opisanie toalety…
Zjadłem śniadanie: dwie bułki z dżemem i wypiłem mocną kawę. W restauracji było kilku turystów. Najwyraźniej wszyscy czekali na godzinę 11.00, kiedy to miał rozpocząć się targ. Po to tu przyjechali: dla ludu Hamer. Postanowiłem się przejść.
Do centrum prowadziła szeroka droga lekko w górę długa na kilkadziesiąt metrów. Rondo, na którym rozwidlały się drogi w trzy strony: na południe do Omorate, na wschód do Arbore i na północ do Key Afar to placyk z dwiema oponami w środku. Wszystkie drogi były szutrowe. Ta na Key Afar była najbardziej „okazała”: najszersza, przez kilkadziesiąt metrów podzielona na dwa pasy, pomiędzy którymi biało – czarne tyczki połączone drutem kolczastym miały chronić metrowy pas rachitycznych roślin.
Miasteczko opustoszałe. Wypiłem colę w małej restauracyjce i wróciłem do Tourist Hotel, gdzie poznałem parę z Holandii: Sarę i Harma. Oczywiście przybyli tu na bazar. Postanowiliśmy w trójkę odwiedzić wioskę Hamer. Od razu dołączyła do nas dwójka wyrostków, mianująca się sama naszymi przewodnikami. Przekonywali, że bez ich wprowadzenia nie uda nam się wejść na teren wioski. Z pewnością co tydzień znajdywali naiwnych turystów, którym wciskali podobny kit. Trafili jednak na bardzo sceptycznych i doświadczonych podróżników. Od razu „zaśpiewali” swoją sumę: 50 birrów dla każdego z nich plus opłata za wejście do wioski – kolejne 50 birrów. Szli z nami już przez piaski ścieżką, na której mijaliśmy kobiety Hamer, idące na bazar.
Piękne, zwierzęco smukłe ciała i wyprostowane sylwetki. Nie potrzebowaliśmy pomocy chłopców. Porozmawiałem chwilę na boku z Harmem i postanowiliśmy dać im po 10 birrów byleby sobie poszli. Niechętnie przyjęli pieniądze licząc na większy zarobek i wrócili szybko do Turmi znaleźć innych turystów. Wokół wspaniały, surowy pejzaż. Na piaskach wyrastały ostre, zielone krzewy a w oddali wzgórza. Wioska – zaledwie kilka chat – była niemal opustoszała, bo wszyscy udali się już na bazar. Pozostało kilkoro dzieci w towarzystwie dwóch kobiet, które widząc nas zaczęły kiwać, byśmy podeszli. Oczywiście o płaceniu za wstęp na ich teren nie było mowy, ale za każde zdjęcie – jak najbardziej. Tak jak spotykane w drodze kobiety, wszyscy byli czujni, czy czasem ktoś z nas nie fotografował z ukrycia. Paranoja! Umówiłem się z Harmem, że kiedy ja będę robił „oficjalne” zdjęcia i odwracał ich uwagę, on może w tym czasie z boku pstrykać i vice versa. Czasem się udawało.
Wróciliśmy w końcu do Turmi na bazar. Plac opanowany był przez kobiety o brązowych włosach i dziewczęcych ciałach. Mokra glina na maleńkich warkoczykach do ramion i równa grzywka. Bardzo często kobiety miały bardzo ładne rysy twarzy. Prócz tego nosiły wspaniałe ozdoby z metalu, plastiku oraz muszelek. Owinięte w skóry, czasem z obnażonymi piersiami, na plecach blizny po rytualnych ranach. Wiele z nich miało ze sobą tykwy, służące zarówno jako naczynia do przechowywania sypkich produktów jak i warzyw czy owoców. Nieraz połówki tykw służyły też jako nakrycia głowy. Niektóre z kobiet na widok turystów z aparatami same zapraszały, by zrobić im zdjęcie – oczywiście za opłatą.
Najbardziej natrętne były młode dziewczyny. Jednej z nich dałem za pozowanie wzięty z domu plastikowy naszyjnik i natychmiast – widząc, że mam tych „skarbów” więcej – otoczyła mnie gromadka dzieci domagających się prezentów. Szarpały mnie za ręce i koszulę, przepychając się nawzajem. Z czasem stało się to bardzo męczące i irytujące. Szedłem z dziećmi, które trzymały mnie za dłonie, za nic nie chcąc puścić. Nie pomagały prośby ani różne wybiegi. Kiedy wchodziłem do jakiegoś sklepiku, czekały przed nim na mnie cierpliwie.
Na chwilę z Holendrami opuściliśmy plac bazarowy, by napić się „tedżu” w małej knajpce. Niezbyt im smakował. Rzeczywiście, ten, który piłem w Arbore był lepszy. Wróciliśmy, kiedy słońce było już nieco niżej, by dalej „polować” na ujęcia. W niektórych miejscach siedziały całe grupki kobiet, jakby na coś czekając. Handlowano ziarnem, mąką oraz miodem w drewnianych tubach, wokół których tańczyły pszczoły. Wielu mężczyzn przechadzało się trzymając niewielkie drewniane krzesełka. Borkotto. Ładnie wyprofilowane, służyły też za poduszkę. Wspaniały przedmiot użytkowy nomadów.
Niektórzy z mężczyzn mieli tył głowy posmarowany grubą warstwą gliny, która powodowała, że wyglądało to, jakby mieli siodełkowato wyprofilowane czaszki. Ta wysuszona skorupa była malowana w linie oraz pasy i jak mi później wyjaśniono, ozdobę taką noszą ci mężczyźni, którzy upolowali jakieś duże zwierzę.
Dowiedziałem się też, że niektóre rzędy kolczyków w uszach mężczyzn oznaczały ilość posiadanych żon, zaś gruba obręcz na szyi kobiety z niby śrubą z przodu oznaczała, że jest poślubiona jako pierwsza.
Po 16.30 bazar powoli pustoszał i wróciliśmy do hotelu. Po drodze zza wielu obejść słychać było ożywione rozmowy i czasem zalatywał zapach tedżu. Najwyraźniej oblewano udane transakcje. Mijaliśmy też kilku mężczyzn w lekkim stanie wskazującym…
W pokoju Asafo było kilkoro miejscowych osób i postanowiłem rozbić jednak namiot na zewnątrz. Wieczorem zachodni turyści i ich przewodnicy zajęli wszystkie stoliki oraz ławy na placu hotelowym. Miła atmosfera. Z Sarą i Harmem i zjedliśmy kolację i wypiliśmy po kilka piw, rozmawiając o podróżach. Nazajutrz wybierali się do Arba Minch, ja chciałem jechać do Key Afar leżącego w drodze do Jinka. Lekko podchmieleni uściskaliśmy się na pożegnanie, życząc wzajemnie szczęśliwej podróży.
Wpisałam w wyszukiwarce hasło "denga" i ... nie jestem w stanie przeczytać tego tekstu. Głęboko wierzę, że to łagodna forma choroby. Takie małe stworzenie - ten komar, a Ciebie chciało pokonać? Niemożliwe! Poza tym, to nie byłby dobry film :)Jeszcze raz zdrowia życzę i oszczędzaj się - zwłaszcza teraz. Ściskam mocno.
OdpowiedzUsuńDzięki Cudzie! Nie dam się. A poza tym - "coś" ewidentnie nade mną czuwa w tych podróżach... Mocno pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJest pod wrażeniem Twoich blogów. Gratuluję konsekwencji i chęci poznania świata.Dużo zdrowia, Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! Pozdrawiam również i zapraszam na kolejne posty.
OdpowiedzUsuńMam pytanie: czy jest szansa abyś wrzucił swoje zbiory na jakiś webowy album? Bez specjalnego segregowania, wybierania zdjęć...te najmniej interesujące dla Ciebie mogą być najciekawsze dla innych:)
OdpowiedzUsuńProwadzisz na prawdę cudowne życie :-) pełne przygód - niesamowitemysweden.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń